Stendhal
Kroniki włoskie
Kroniki włoskie
Omawiając parokrotnie twórczość Stendhala, zaznaczyłem osobliwy jego stosunek do Włoch: ten drugi patriotyzm, który w końcu wziął niemal górę nad francuskim i kazał mu ukochać wszystko, włoską ziemię, miasta, architekturę, muzykę, malarstwo, a nade wszystko włoską kobietę. Wrażenia, jakie dało młodemu chłopcu wejście do Mediolanu z armią Bonapartego, pierwsza miłość, pierwszy pojedynek, pierwsza bitwa, wszystko to wycisnęło się w jego sercu głęboko i przywiązało go na zawsze do tego kraju. Do Włoch tęskni Stendhal gdziekolwiek go losy zaniosą; w Paryżu czy w Smoleńsku lub pod Moskwą.
W Paryżu zwłaszcza czuł się zawsze źle; jego obolała miłość własna jest w tym olbrzymim skupieniu ludzi wciąż czujna, wciąż napięta; tu, w tym kraju gdzie ludzie mniej troszczą się o opinię drugich, ale pozwalają płynąć życiu, wyławiając zeń godziny szczęścia, Stendhal doświadcza wypoczynku nerwów.
Dla autora książki O Miłości, Włochy, ta ojczyzna miłości, zawsze pozostaną drogie, jedyne. Co nie przeszkadza mu — kiedy losy skazały go na stałe przebywanie we włoskiej mieścinie — tęsknić za Paryżem. Takie jest już serce ludzkie!
Drugą fanatyczną miłością, jaką ten zimny na pozór człowiek nosił w sercu, był Napoleon. Czyż Napoleon nie był jednak też cząstką Włoch? Był nią z rasy, zwłaszcza dla Stendhala, który w wielkim Korsykaninie widział wcielenie kondotierów czy tyranów włoskiego Średniowiecza. I z tych trzech umiłowań, Włoch, Napoleona i renesansu, wyrosła religia Stendhala: kult energii, kult namiętności, ślepej w dążeniu do celu, mądrej i jasnowidzącej w obmyślaniu środków, namiętności niecofającej się przed żadną konsekwencją — oto piękno!
Zwłaszcza gdy to piękno oblecze postać pięknej kobiety, Stendhal gotów jest paść przed nim na twarz z uwielbieniem. Szuka go w historii — nie tej oficjalnej, utkanej wedle niego z kłamstw i komunałów — ale w historii prawdziwej, historii obyczajów, ujawniających się pod piórem naiwnych kronikarzy. Odtwarza je z wyobraźni w swoich utworach. Bohaterki jego powieści, to rodzone siostrzyce bohaterek tych Kronik włoskich: księżna Sanseverina a Vanina Vanini; Matylda de la Mole a Helena Campireali — któż odróżni co tu historią a co wyobraźnią?
Wygnany z Włoch — można użyć tego wyrażenia — do Francji, usycha Stendhal w niesympatycznym dlań Paryżu aż do rewolucji lipcowej, która, jak wiadomo, była pośrednio powrotem na widownię starych bonapartystów. Stendhal znów staje się oficjalną osobistością: zostaje konsulem francuskim w Civita-Vecchia. Nudząc się dosyć w tym miasteczku — ach, minęła dlań dobra miłość, która nie zostawiała czasu na nudy — szperał w starych rękopisach i w nich, jak zresztą sam opisuje (o ile nie mistyfikuje nas trochę, bo i z tym trzeba się liczyć u Stendhala), znalazł te kroniki. Jakże się musiał niemi delektować! Ileż skarbów dla siebie znalazł w tych pożółkłych kartach, nad którymi mógłby postawić jako motto słowa, które gdzieś napisał: „Miłość jest rozkosznym kwiatem, ale trzeba mieć odwagę uszczknąć go nad brzegiem okropnych przepaści”.
Ileż znalazłby tu dokumentów do dzieła, z którym się nosił, ale którego nie napisał nigdy: Historia energii we Włoszech!
Jednak ten kult energii, bezwzględny aż do niemoralności, nie był u Stendhala doktryną literacką: tkwił głęboko w epoce, w warunkach, które go wychowały. Już sama doba porewolucyjna wydała poniekąd zanik poczuć moralnych; a jakąż szkołą zdziczenia musiała być Wielka Armia Napoleona! Porównajmy teorie Stendhala, który zresztą w praktyce dość był od nich odległy, będąc sam całe życie raczej sentymentalnym kochankiem, z bohaterami Balzaka, rozbitkami napoleonizmu, Filipem Bridau, Maksencjuszem Gilet.
Jednak ten rys obyczajowy obchodzi tu Stendhala tylko mimochodem. Pięć kronik włoskich ma za bohaterki pięć kobiet; medaliony ich rzeźbi rylcem świadomego artysty.
Rola Stendhala jako pisarza jest tu dość osobliwa. Stara się, aby go jak najmniej było znać. W pełni Romantyzmu, mając w ręku te tematy jak gdyby stworzone na to, aby pobudzić romantyczną wyobraźnię, sili się zostać oschłym kronikarzem. Całe stronice tłumaczy wręcz (stylem, jak zawsze, dość niedbałym) z włoskiego oryginału: ledwie tu i owdzie jakieś dotknięcie, linia, potrzebne dla wydobycia energii rysów; czasem przed rozpoczęciem opowiadania pozwoli sobie na małą rozprawkę, zawsze pełną oryginalnych myśli. Oddalił się nieco od tej bezosobistej oschłości stylu w najdłuższej z kronik, w Ksieni z Castro; i oto staje się nam jasne, dlaczego Stendhal miał rację tak się bronić wiejącemu ze wszystkich stron wiatrowi Romantyzmu: w tym bowiem utworze nie zdołał istotnie uniknąć romantycznego ukoloryzowania tematu.
Cztery kroniki włoskie sięgają doby Renesansu; piątą, Vanina Vanini, zaczerpnął pisarz ze współczesności. Stanowi ona łącznik pomiędzy Włochami dawnymi, a tymi które Stendhal znał osobiście; zarazem stanowi łącznik pomiędzy Stendhalem-kronikarzem a Stendhalem-poetą, który stworzył jedną z najenergiczniejszej narysowanych swoich postaci, ową księżnę Sansverina w Pustelni parmeńskiej. Tak więc Kroniki włoskie stanowią nieodzowny prawie przyczynek do zrozumienia Stendhala jako powieściopisarza i jako wyznawcy owej filozofii, którą on sam ochrzcił mianem beylizmu. A ducha tych Kronik, bezosobistych na pozór, oszczędnych w wyrazie aż do przesady, odnajdziemy w utworach niejednego z jego następców, począwszy od autora Carmen i Kolomby, Prospera Mérimée, też wytrwałego poszukiwacza energii.
Nie powiem, aby dzieje księżnej Palliano lub Wiktorii Accoramboni przejmowały zachwytem dla owego Renesansu, o którym przyjęte jest mówić z nabożnym uwielbieniem. Stendhal twierdzi, że te obyczaje były niezbędne, aby epoka mogła wydać Rafaela i Benwenuta Cellini: jeżeli tak, powiedzmy sobie z pociechą, że mieliśmy Wyspiańskiego tańszym kosztem...
Tadeusz Żeleński Boy
Książka wydrukowana na żeberkowym papierze bawełnianym Century Laid i złożona krojem Walbaum.
Objętość 340 stron
Nakład 25 egz.
Oprawa wykonana ręcznie z etui.