Trudno udawać, że Chamfort nie wyróżnia się na tle innych książek wydanych przez naszą oficynę. To jeden z tych tomów, przy których czytelnik co rusz podnosi wzrok znad strony, żeby upewnić się, że naprawdę właśnie to przeczytał — tak celne, ironiczne i jednocześnie zabawne potrafią być anegdoty Chamforta. Boy miał absolutną rację, pisząc, że z jego krótkich form można by złożyć niemal cały obraz schyłku XVIII wieku: dwór, politykę, intrygi, skandale, faworyty, duchowieństwo i wielki świat, stojący o krok od przepaści. 

A jednak współcześni widzieli autora nieco inaczej. Dla wielu Chamfort był człowiekiem zgryźliwym, przenikliwym aż do bólu i nieco zbyt dumnym ze swojej kwaśnej inteligencji. Louise-Élisabeth Vigée-Lebrun opisuje go bez ogródek: jako gościa cynicznego, niechlujnego, pełnego żółci — a jednocześnie otoczonego protekcją i sympatią ludzi, których później z łatwością skrytykował. Jego droga od salonów Wersalu do rewolucyjnych klubów, a później do więzienia, to gotowy scenariusz na film o epoce, która pożerała własnych entuzjastów. 

Wśród wszystkich odwiedzających mnie ludzi pióra był jeden człowiek, którego nie znosiłam, jak gdyby przeczuwając, do niesie mi przeszłość: był to Chamfort. Przyjmowałam go wszakże bardzo często przez uprzejmość względem niektórych moich przyjaciół, a zwłaszcza względem pana de Vaudreuil, którego sympatię ten człowiek sobie zaskarbił, tym bardziej że był nieszczęśliwy. Wykazywał dużo inteligencji w rozmowie, ale był zgryźliwy i pełen żółci, co dla mnie nie miało żadnego uroku, a poza tym jego cynizm i niechlujstwo bardzo mnie raziły. 

Prawdziwe jego nazwisko brzmiało Nicolas; zmienił je za radą pana de Vaudreuil, który pragnął wprowadzić go w dobre towarzystwo, a nawet, jeżeli to możliwe, na Dwór. Pan de Vaudreuil ulokował go bardzo wygodnie u siebie, a ponieważ przebywał prawie zawsze w Wersalu, polecił stołować w czasie swojej nieobecności Chamforta i te osoby, które Chamfort życzył sobie zapraszać. Słowem, traktował go jak brata; a ten człowiek, gdy jego przyjaciele rewolucjoniści wyrzucali mu później, że mieszkał w domu szlachcica, odpowiadał nikczemnie: „Cóż chcecie? Byłem Platonem na dworze tyrana Denysa”. Zapytuję, jakimże to tyranem był pan de Vaudreuil. Ale również jakimże to Platonem był Chamfort! 

Bliska zażyłość z Mirabeau, a zwłaszcza zawiść w stosunku do możnych, która zawsze trawiła jego duszę, sprawiły, że wkrótce stał się szaleńczym zwolennikiem Rewolucji. Wiadomo, że okazał się jednym z najbardziej zażartych wrogów tronu i szlachty, zapominając, a raczej pamiętając o tym, że był nadwornym sekretarzem księcia de Condé i Madame Elisabeth, którzy obydwoje obsypywali go dobrodziejstwami. Wbrew przysłowiu, które utrzymuje, że wilki nie pożerają się między sobą, Chamfort został wtrącony do więzienia przez ludzi, którym tak dobrze przysłużył się i swoimi wypowiedziami, i swoim piórem, a gdy miał być ponownie aresztowany po uprzednim wyjściu z więzienia, poderżną sobie gardło własną brzytwą. 

Louise-Elisabeth Vigée-Lebrun, Wspomnienia, tłum. Irena Dewitz, Warszawa 1977 

I to właśnie czyni Chamforta tak fascynującym. Jego anegdoty są zabawne, ostre i zaskakująco świeże, ale za nimi stoi człowiek skomplikowany, pełen sprzeczności, żyjący w czasach, które żadnej słabości nie wybaczały. 

Dlatego Chamfort pozostaje książką, która nie tylko bawi — ale też świetnie opowiada o świecie tuż przed wielkim wybuchem Rewolucji Francuskiej. To idealna lektura dla tych, którzy lubią błyskotliwe aforyzmy, historie z dawnych salonów i portrety ludzi, których talent i słabości były równie wielkie. Jeśli dawny Paryż miałby mówić jednym głosem, Chamfort byłby w nim echem i śmiechem jednocześnie.